Dzieci gotują - wydawnictwo Demart

Wydawnictwo Dermnt przysłało nam egzemplarz reklamowy książki pt. „Dzieci gotują. Przyjęcia”. - Fantastyczna książka! – wykrzyknął Szczepan po przerzuceniu kilku kartek :). Sama przejrzałam ja dość skrupulatnie i z czystym sercem będę polecać ją jako prezent dla twórczych, odważnych rodziców.


Okiem pedagoga...

Nie od dziś wiadomo, że zabawy w kuchni to źródło nieocenionej wiedzy matematycznej, fizycznej, chemicznej... i nawiązywania bliskości. Wspólne wyzwania łączą, a książka po pierwsze do nich zachęca, a po drugie daje proste, użyteczne rady, jak sobie ze wszystkim poradzić.

Na pierwszy rzut oka zachwyca szata graficzna, zabawne rysunki i zdjęcia gotowych potraw. Dla maluchów łączenie kilkunastu składników jest na początku dość abstrakcyjną zabawą, graniczącą niemal z czarami. Dlatego też nazwy potraw i sposób ich przedstawiania są kluczowe. Tutaj sa ukazane niemal jako sztuczki magiczne, w których pomagają krasnale.

Jeśli mały człowiek dobrze się przyłoży do gotowania mogą powstać domki czarownic, galaretki z robakami i różne inne niesamowite smakołyki. To o wiele zabawniejsze i przede wszystkim ciekawsze niż „zwykłe” kanapki, czy „zwykłe” ciasta.


Dla mało doświadczonych

Po obejrzeniu książki Szczepan niemal natychmiast zaczął buszować w kuchni. Podoba mi się to, że książka oswaja go z kuchennymi przedmiotami (rysunki i opisy) oraz z kuchennym słownikiem. Wbrew pozorom nie każdy malec od razu będzie wiedział, czym jest tortownica czy durszlak. Zawsze można sięgnąć do podpowiedzi w książce.

Obiecałam, że na w sobotę pogotujemy wspólnie, ale najpierw przeczytamy regulamin. Jasne jest, że gotowanie musi odbywać się pod okiem dorosłych, a malec musi przestrzegać pewnych zasad. Dobrze, jeśli zostaną one przedstawione na początku. Regulamin zawarty w książce to świetny pomysł, a Szczepan przyjął każdy punkt niemal bez zastrzeżeń :)

Kolejny krok o pokonania to miary i wagi. Tutaj rozrysowane i dodatkowo opisane na kubeczki, łyżeczki i dzbanki. To bardziej przemawia do małego kuchcika niż dekagramy i mililitry.

Nie trzeba umieć czytać, by sprawnie korzystać z takiej książki kucharskiej, co w przypadku młodszych adeptów sztuki kulinarnej jest ważnym argumentem. Ikonki zegarka czy gwiazdek mówią o tym, czy przepis jest łatwy, co będzie potrzebne i na ile osób gotujemy. Podoba mi się, że są też czerwone wykrzykniki, czyli ostrzeżenia. Zauważyłam, że bardziej przemawiają do wyobraźni dzieci niż moje słowa: „uważaj” lub „ostrożnie”. Zatem w naszej kuchni używamy wykrzykników :)


Niedzielne przyjęcie

Szczepan zaprosił kilku kolegów na podwieczorek. Największym rarytasem z punktu widzenia maluchów to historia do każdej potrawy. Książkowy Kuchcik ma ich wiele, a każda jest wprowadzeniem do kolejnego dania. Można powiedzieć „smaczna bajka”. Czego chcieć więcej? :)


Z mojego punktu widzenia świetnym pomysłem jest takie rozłożenie szaty graficznej, by każda potrawa była oznaczona innym kolorem oraz pomysły na przyjęcia tematyczne: żółte, morskie itp. Wniebowzięty Szczepan od razu zdecydował się na niedzielną podwodną głębinę, która zainspirowała go do wymyślania wielu owych pomysłów wraz z przyjaciółmi. Jego koleżanki jak urzeczone słuchały opowieści o przyjęciach naszych prababek, które też są ciekawostką znajdującą się w książce.

Mamy ją dopiero od kilku dni, więc tak naprawdę wszystko przed nami :)