Zajęcia adaptacyjne

Zajęcia adaptacyjne są dla mnie najtrudniejsze do prowadzenia. Dla rodziców jest to już najwyższy czas, by "odpocząć" od malucha, chociaż dwie godzinki w tygodniu. Dziecku zresztą również towarzystwo rodzica już nie wystarcza.

Nastawienie - skoro dziecko bawi się wspaniale na placu zabaw z rówieśnikami, to i na zajęciach powinno dać sobie radę. A tu proszę, często pojawia się niemiła niespodzianka, bo dziecko nie od razu daje sobie radę.

Piaskownica czy plac zabaw z punktu widzenia dziecka są naturalnym środowiskiem, w którym brykanie i skakanie pod czujnym okiem mamy to czysta przyjemność. A na zajęciach - owszem, są inne dzieci, brykają i skaczą, ale mama próbuje "zniknąć" maluchowi z oczu i jest to naprawdę poważny powód do niepokoju... okazywanego na różne sposoby.

Najbardziej mrożące krew w żyłach wyczyny rodziców, to uciekanie z sali jak tylko dziecko odwróci głowę w inną stronę. Co wtedy? Dziecko czuje się nie tylko (słusznie zresztą) porzucone, ale też zdezorientowane, zostawione na pastwę jakiejś obcej pani...

Zawsze powtarzam rodzicom, że dzieci to nie bezmyślne zwierzątka, które nie zorientują się, że rodzica nie ma. Wręcz przeciwnie, na tego rodzaju zajęciach są wyczulone na ich obecność (czy bardziej nieobecność).
Jeśli zatem wychodzisz po zakupy, to po pierwsze uprzedź o tym dziecko, a po drugie wróć z zakupami - inaczej nadal jesteś niewiarygodna.
Jeśli idziesz po kawę, to wróć z kawą. Niech malec wie, że go nie okłamujesz. Bo jak inaczej zdobyć jego zaufanie na zupełnie innym niż dotychczas poziomie? Jak wyrobić w nim pewność, że po zajęciach z pewnością będziesz na niego czekać?

Najgorsze doświadczenia mam z babciami, już nie raz mi się zdarzyły podobne sytuacje. Nie chcę oczywiście generalizować, ale mam wrażenie, że babcie częściej niż rodzice wykazują się źle pojętą kreatywnością i odwagą w wymyślaniu nieprawdziwych historii, które bez pardonu "sprzedają" maluchom...
Wychodzę z płaczącym dzieckiem z sali w poszukiwaniu rodzica, którego nie ma "w umówionym" miejscu, za to są opiekunowie pozostałych dzieci. Pytam zatem, gdzie jest mama Adasia? Babcia Marysi z uśmiechem odpowiada, że w łazience. Kierujemy zatem wspólnie z Adasiem nasze kroki do łazienki, spodziewając się tam zastać mamę. Mamy nie ma i tu dopiero zaczyna się prawdziwy dramat. W tym momencie żadne tłumaczenie nie zmieni tego, jak czuje się oszukane i porzucone dziecko, które NAPRAWDĘ ma wrażenie, że mama już nigdy nie wróci.
Oczywiście po chwili pojawia się mama, która wyszła na chwilę na papierosa i z niedowierzaniem patrzy na swoje rozhisteryzowane dziecko. Wracam do babci, która tłumaczy, że skłamała, bo chciała pomóc wwwrrr

A zdawałoby się, że każdy dorosły wie - zaufanie to podstawa każdego związku. Także tego, który budujemy z dzieckiem.